moja kochana, mój drogi,
nie musisz o książki pytać,
poczytaj miłosne blogi.
Chcesz się dowiedzieć o życiu,
i jaki los bywa srogi,
nie musisz życia doświadczać,
poczytaj sensowne blogi.
Chcesz uśmiech ukazać radosny,
za ponuractwa wyjść progi,
nie musisz nigdzie wychodzić,
poczytaj pogodne blogi.
Nie chcesz psuć sobie nastroju,
tracić czas cenny i drogi,
nie czytaj wulgarnych zapisów,
pomiń plugawe, złe blogi.
A jeśli już coś poczytasz,
to chociaż czas twój jest drogi,
zrób autorowi przyjemność,
skomentuj czytane blogi.

Kraina starszych panów
Jest gdzieś kraina starszych panów,
Ciepła, wesoła i różowa.
I kiedy tam się zbudzisz rano
Nie musisz się gimnastykować.
Możesz poleżeć wśród poduszek
Zanim zakipi świeża kawa,
I tak ci nie wyrośnie brzuszek,
I tak ci nie zagrozi zawał.
Czystej pościeli czujesz dotyk,
Bułeczki z masłem ci podają,
Nie musisz spieszyć do roboty,
Nie musisz pchać się do tramwaju.
Nie grozi ci gderanie żony
Uszu nie wierci gwar ulicy,
Wstajesz od razu ogolony,
Wyprężasz ciało pod prysznicem,
I oto już po trotuarze
Stąpasz zerkając na kobiety,
Wypijasz jeden koniak w barze
Przerzucasz pisma i gazety.
Po pół godzinie - syty wiedzy -
Odwiedzasz szereg pięknych sklepów.
Aż spotykają cię koledzy,
Dobrane grono starych repów....
Więc chichy-śmichy, gadu gadu:
- Pamiętasz Manię, Franię, Zosię?
I tak czas zleci do obiadu,
A dziś jest ozór w szarym sosie.
Cóż, portfel pełen masz gotówki,
A dla swych kumpli wiele serca,
Więc od żubrówki do wiśniówki,
A może być i vice versa.
Niewinne, przyjacielskie waśnie
Uprzyjemniają tylko sjestę...
A wtem - jak coś ci we łbie trzaśnie!
O rany - myślisz - gdzie ja jestem?
Zniknęła miła knajpka w lesie,
Oliwne się rozwiały gaje,
Przy łóżku budzik wrednie drze się
Za oknem auta i tramwaje,
Dwudniowy zarost masz na twarzy,
W ogóle czujesz się do chrzanu...
Wytrwaj! Wieczorem znów pomarzysz:
...jest gdzieś kraina starszych panów...

Leszek Wójtowicz - Wieża paradoksów
Polityka straszy
A reklama nęci
Ostry bieg do kasy
Aż się w głowach kręci
Błyskają oczęta
Jak kropelki rtęci
Knajpa czy też cmentarz
Wszyscy wniebowzięci
Rzeźbiarz cwaniaczyna
Do sukcesu zmierza
Mógł rzeźbić Lenina
Może i papieża
Rośnie wesolutko
Paradoksów wieża
Diabeł stroszy futro
Anioł nie dowierza
Chłop trzeźwy inaczej
Na rowerze śmiga
W nocnej ciszy płacze
Kosooka strzyga
Już się po wsiach zbiera
Demonstracja?gigant
Koza dla premiera
Dla prymasa ? figa
Nawrócony ubek
Broni świętych znaków
Oto mamy chlubę
Tysięcy rodaków
To nie żaden wygłup
Ani sen wariatów
Będą szukać Żydów
Wśród episkopatu
Czerwony brukowiec
Pluje gdzie popadnie
Trzeba chronić głowę
Bo a nuż dopadnie
Naród do rynsztoka
Garnie się przykładnie
Raz w tygodniu pokaz
Co nowego na dnie
Swojski troglodyta
Bredzi do kamery
Nie dostrzega pytań
Ale bywa szczery
Grozi że na wszystkich
Znajdą się papiery
Nie pierwszy to mistyk
Spod znaku afery
Nawiedzony gówniarz
Poprawia historię
Chciałby już się ubrać
W sławę oraz glorię
Warto zapamiętać
Kto wpada w euforię
Gdy się taki pęta
Głosząc swe teorie
Chudy inteligent
Zerka dookoła
Chciałby na Florydę
Albo na Samoa
Raz pójdzie do pubu
A raz do kościoła
Jak trafi na tabu
To się nie odwoła
Srogi pan minister
Każe łapać koty
Pragniesz zostać hyclem
Bierz się do roboty
Szczury robią salta
I inne przewroty
Taka ich egzalta?
cja wobec głupoty
Głupoto Głupoto
Coś ty za panienka
Że wszelkim miernotom
Wydajesz się piękna
Że co dzień z ochotą
Noszą cię na rękach
Głupoto Głupoto
Coś ty za panienka
/Piwnica Pod Baranami/

Ballada z trupem
Ballada z trupem, z trupem ballada
otwieram szafę facet wypada
Wprost z Białowieży wracam i łup
jak długi leży trup u mych stóp
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Może nie trup to może to kukła
Z szafy do stóp mi jak długa gruchła
Gdybym się uparł mogłbym ja tknąć
Eee.. lecz głupio trupa tak tknąć jak bądź
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Więc zaraz wołam żonę mą Władkę
i pytam czy to nie trup przypadkiem
Włos się jej zjeżył serce jej łup
i Władka leży też u mych stóp
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Myśle do trupa za chwile wrócę
Lecz najpierw żonę Władkę ocucę
i na kanapke taszcze tup, tup
Żone mą Władkę z oczami w słup
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Tylko że myśle gdy się ocuci
znow trupa widok w niebyt ja rzuci
zaś nie ponowi jej się ten szok
o.. jeśli się dowi że nie ma zwłok
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Reasumując naprawię gafę
trupa pakując z powrotem w szafę
I tu enigmat ciemny jak grób:
trupa już nie ma tam gdzie byl trup
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Lece na schody zbiegam w piwnice
Nigdzie ni śladu trupa nie widzę
Wracam na górę - a niech to kat
Po mojej żonie też przepadł ślad
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Trafu widocznie takiego łupem
padłem że żona mi uciekła z trupem
Trafy przeklęte gdy Ci do stóp
Z szafy wypada przystojny trup
Rany boskie...

Bo miłość mój drogi to:
To chcieć czynić drugiego wolnym, a nie uwodzić go,
to uwolnić go z jego więzów, jeśli pozostawał więźniem,
Aby on także mógł powiedzieć: "kocham ciebie",
nie będąc do tego zmuszonym nieposkromionymi pragnieniami.
Kochać to wejść do drugiego, jeśli otwiera tobie
bramy swego tajemniczego ogrodu, po drugiej
stronie okrężnych dróg, kwiatów i owoców
zrywanych na skarpie,
Tam, gdzie zadziwiony potrafisz wyksztusić: to
"ty", moje kochanie, ty jesteś moją jedyną...
Kochać to chcieć ze wszystkich sił dobra drugiej
osoby nawet z pominięciem siebie, to czynić
wszystko, by ona wzrastała i rozwijała się
Stając się z każdym dniem człowiekiem jakim
być powinna a nie takim, jakiego chciałbyś ukształtować
według swoich marzeń.
Kochać to ofiarować swoje ciało, a nie zabierać
ciała drugiej osoby, lecz przyjąć je gdy daje siebie,
To skoncentrować siebie i wzbogacić, aby
ofiarować ukochanej całe swoje życie skupione w
ramionach twojego "ja", co znaczy więcej niż
tysiące pieszczot i szalonych uścisków,
Kochać to ofiarować siebie drugiej osobie, nawet
jeśli ona przez moment się wzbrania
To dawać nie licząc tego, co inny ci daje,
płacąc bardzo drogo, nie domagając się zwrotu.
Największa miłość wreszcie to przebaczyć, gdy
ukochana niestety odchodzi, usiłując oddać
innym to, co przyrzekła tobie.

Sardynczyk Szarl w szerokiej paradowal switce
i w szarych szarawarach-kochal sie
szarytce.
Sarkastyczna szarytka,ktora zwal
szarotka,
szargala sercem Szarla,
gdyz byla idiotka;
gdy Szarl wciaz obszerniejsze
konstruowal wiersze,
szarytka dla szarmanta byla
zla jak szerszen.
Gdy Sardynczyk swe serce skladal
wierszem w strofce,
do niej z koszar szly szarze oraz
szeregowcy
i wsrod szeptow,duserow,oddani szalowi,
szargali to,co swiete bylo Szarlowi.
Szarl szalal w antyszambrze,
widzac na szaragach szynele
szeregowcow,a szarytka naga
szalala po koszarach,szantanach,
szalasach jak samum na Saharze,
pasat na Saragassach,
szalala na szlabanie,serwecie,szalupie,
w Szwajcarii i Szampanii,Serbii,
Gwadelupie...
Sardynczyk sechl jak szczapa,
szepczac oblakanczo,
a szarytka z szarmantow szalala
szarancza.
Wiec sierdzil sie Sardynczyk,
lecz zbyt seraficznie,
a szarytka szargala go systematycznie
Raz Szarl szczerze wyszeptal swe
uczucia wierszem,a ona;
"Mon cher,szoruj! inna la femme
cherchez!"
Charles poszedl na serdelki i szynke
do szynku,pocieszal sie sardynka,
sznapsem i sardynka,
szerokie szarawary wdzial,
szwy zszyl i szpary,
poszedl swiata przemierzac obszary.
Dzis Szarl szeryfem zostal w stanie
Szariwari,
a staruszka szarytka szoruje koszary.

Wiejkomiejski szum,ide pelen dum,
W obojetny tlum
Nieznacznie rzucam wzrok z ukosa,
Patrze;Dziewcze cud,jak z zurnalu mod
Miekkich wlosow w brod,
Szarych jak dymek z papierosa.
A wiec mowie jej;
Pani,zajrzec chciej do masardy mej!
Lecz ona zachnie sie jak osa;
Ja nie jestem z tych,ktore neci szych
Skwituj z pragnien swych
I pal spokojnie papierosa.
Ale Amor bog lekki opor zmogl;
Przeszla przez moj prog,
W koszulce stoi juz i bosa.
Dobry mialem gust;
Ten liliowy biust-
slodycz dla mych ust,
Wiec rzucam w kat precz papierosa!
I szybko chwile mkna,
Ciagle jestem z nia,
Serca szczesciem drza,
Gdy uscisk schyla nam niebiosa.
Juz po slodkim snie,juz znudzilem sie
Juz rzucila mnie,
Jak niedopalek papierosa.
Czymze milosc jest?
Slowa,czuly gest,upojenia chrzest...
I juz cie zdradza jasnowlosa...
Wsrod zyciowych fal,
rozpacz smutek,zal ulatniaja w dal,
Jak dym rozwiany z papierosa!
Czymze zycie jest?
Kochaj,szalej,wierz,
Zreszta zrob co chcesz,
Bo smierci ostrzy sie juz kosa!
Zycie-domek z kart,milosc-glupi zart,
Ktory tyle wart,
Ze niewart nawet papierosa!

Przyfrunął motyl nad piękną łąkę.
Spotkał tam małą radosną biedronkę.
Co kropek kilka na sobie miała
i swym urokiem świat zadziwiała.
Skąd tyle wdzięku jest w Tobie miła?
i skąd jest w Tobie tak wielka siła,
że świat zadziwiasz swoim urokiem,
że podziwiają Cię ludzie okiem?
Biedronka na to odpowiedziała:
Serce mam wielkie choć jestem mała.

Pożegnanie z Ciechocinkiem
Żegnaj Ciechocinku miły,
Dłużej być nie mogę,
Dobre czasy się skończyły,
Dzisiaj już wyruszam w drogę.
Więc dziękuję Ci doktorze,
Za opiekę Twą nad nami,
No i Tobie dyrektorze,
Choć tak Cię mało znamy.
Dzięki Wam siostrzyczki złote,
Za Waszą ciężką robotę.
Wy najwięcej się trudzicie,
Aby nam ratować życie.
I Wam kelnereczki miłe
Co tracicie zdrowie, siłę,
Aby panowie, panie.
Dostali na czas śniadanie.
Dziękujemy więc serdecznie,
Żeście zawsze były grzeczne,
I kucharek zespół cały,
Że tak smacznie gotowały.
I salowym za ich trudy,
Co sprzątały po nas brudy.
Dziękuję Wam wszystkim szczerze,
I odjeżdżam już do chatki,
W skutki kuracji wierzę,
Już czekają żona, dziatki.
A w pamięci pozostanie,
Jakie miłe tutaj panie,
No i mało gdzie się zdarza,
By takiego mieć lekarza.
Więc żegnajcie moi mili,
Chociaż brak mi będzie Was,
Pociąg rusza już w tej chwili,
Pa... adieu żegnam Was.
Jak do lasu ciągnie wilka,
Tak rolnika w pole,
Wam poświęcam zwrotek kilka,
Jednak dom swój wolę.
No bo cóż mi po pisaniu,
Nie masz z tego chleba,
Czas pomyśleć o obsianiu
W pole ruszyć trzeba.
Już pisania te mi zbrzydły,
Wolę jednak pług i widły.

Sala nr 4
A na sali numer czwarty,
Leżą chorzy nie na żarty.
Choć chłop w chłopa w sile wieku,
Ale cóż poradzisz człowieku.
Gdy choroba ciebie złamie,
To zapomnisz i o mamie.
Leży tu Józef Zawieska
Co u Świętej Rozalii mieszka.
Leży tutaj już od piątku,
Coś z żołądkiem nie w porządku.
Dużo mówi nie przeklina,
Nawala mu przepuklina.
Operacja więc go czeka,
Trochę szkoda tego człeka.
Pan Czyżewski na wyrostek
Miał poważną operację.
Więc ucięli mu ten chwastek,
I tak przeżywa kurację.
Chociaż przeżył już pół wieku
Lecz nie bywał we szpitalu
Wolał jak mówi "człowieku"
Pohulać sobie na balu.
Pan Mamiński człek wesoły.
Przepuklinę mu zszywali,
Choć mało chodził do szkoły,
I tak musi leżeć dalej.
Kiedy wpadnę do nich czasem,
On mnie już z daleka woła,
Ach sołtysie woła basem
Z tobą gadka jest wesoła.
I zaczyna swoją gadkę,
Jak to za Hitlera było,
Jak postawił sobie chatkę,
No i czas ucieka miło.
Choć łysina go oszpeca,
I leży naprzeciw pieca,
I tyle bym o nim rzekł,
Że wesoły z niego człek.
Dalej leży Główka Roman
On przez drzewo był połaman
Prawie duch uciekł z niego,
Lecz dowieźli go żywego.
Prędko wszystko poszło w ruch
Siostry i lekarzy dwóch.
Tlen kroplówka itd.
Teraz prawie już sam je.
No i będzie żył na pewno,
Choć go połamało drewno.
Zygmunt Szwedo leży w kątku,
Musi myśleć o porządku.
Chociaż nogę w gipsie ma,
Lecz już sobie radę da.
Też ma w życiu wiele pecha,
Bo motorem wpadł na pieska.
Nim się żona o to zlękła,
Już mu noga lewa pękła.
Chociaż jeździł już lat kilka,
"Nosił wilk, ponieśli wilka."
Tak mówi polskie przysłowie,
A więc uwaga panowie.
Trochę wolniej jeździć trzeba,
No bo blisko jest do nieba.
Jeszcze bliżej do szpitala,
No a potem gips zawala.
W drugim kącie Dudek Stach,
Tak go zbili, że aż strach.
Chuligani go napadli,
Kijów, sztachet mu nakładli.
Chociaż tęgi to chłopisko,
W nogach przy mnie leży blisko.
Od północka aż do rana,
Odzież we krwi umazana.
Nos i oczy mu zapuchły,
Podobny był do poduchy.
Potem od mas go zabrali,
I leży na innej sali.
Na tym kończę to pisanie,
Bo roznoszą już śniadanie.
A mnie na tym też zależy,
By wyglądać jak należy.

Sala nr 2
Tu na sali numer dwa,
Która aż sześć łóżek ma,
Sześć łóżeczek jak należy,
Sześciu chorych na nich leży.
Nie wiem jak ich tu wyliczę,
Chociaż wszystkim zdrowia życzę,
Mówić o tym nie wypada,
Bo urwisy to nie lada.
I tak zacznę prosto z mosta,
Co na pierwszym łóżku leży,
Który prawi jak starosta
Na niczym mu nie zależy.
Może kto i się obrazi
Jak on mu kawała dotnie
Jemu tam się nie rozłazi,
Każdy przegra z nim sromotnie.
Potrafi on różnie sztuki
Wskrzesza nawet zdechłe muchy
Wciąż kawały świeże gada
Sala śmiechem odpowiada.
Nie jeden się za szwy trzyma
Inny się od śmiechu wzdyma
Zeszli raz się te urwisy
Patrzę a tu wchodzi łysy.
Pytam czemu ma łysinę
On powiada że w rodzinę,
Pan Kordowski o nim mowa,
Te do niego mówi słowa.
Panie czym ja dobrze słyszał,
Czy i matka była łysa?
Na to sala ryknie śmiechem,
Szpital odpowiada echem.
Siostry z dyżurki wypadły,
I od śmiechu aż się kładły.
I tak co dzień do północka,
Nikt tu nie przymruży oczka.
Siostry spać nas wyganiają,
I na sen zastrzyki dają.
Trzeba kończyć to bazgranie,
Bo mi siostry sprawią lanie,
A to nie należy już do przyjemności,
By mnie miały boleć dwa tygodnie kości.

Pacjent nr 1
Mamy tu i pedagoga,
Co za facet olaboga,
I choć już w sile wieku,
Nie znajdziesz drugiego człeku.
Takiego jak on faceta,
Z rana salę pozamiata,
Gdy zimno w piecu napali,
A jakie kawały wali.
Co nie słyszał, gdzie nie bywał,
Po Bałtyku nawet pływał,
Widział Tatry i Sudety,
Różne panny i kobiety.
No i pamięć ma szaloną,
I chwali się piękną żoną,
Szkoda że tak krótko leżał
Bo nas wszystkich rozweselał.
Co dzień coś nowego gada.
Dwa dni był mi za sąsiada.
I tym większa jest go szkoda
No bo była z nim wygoda.
Ale taki los pacjenta
O dobrym to się pamięta.
A kto brudas albo leń,
Zapomni się go lada dzień.
Kończyć muszę te pochwały,
No bo wszystkich nie wyliczę,
Zapisałbym zeszyt cały,
I wiele zdrowia Mu życzę.
Pan Antoni się nazywa,
A nazwisko ma Domański,
I do domu już odpływa
A pozostaje Lechmański.
Ale o nim innym razem,
O Domańskim kończyć muszę,
Bo mię cosik boli głowa
A więc kończę w takie słowa:
Niech Bóg Pana sto lat chowa
Niech od nieszczęść Pana broni
Pański patron też Antoni.

Pożegnanie ze szpitalem
Przeminęło trzy tygodnie,
Gdy objąłem tu mieszkanie,
Choć mi było dość wygodnie,
Dziś składam podziękowanie.
Dyrektorowi szpitala,
I lekarzom osobiście,
Niech im zdrowie nie nawala,
I pani doktor oczywiście.
Składam Wam serdeczne dzięki
Żeście mi skracali męki,
Choć czasami różnie było,
Grunt, że dobrze się skończyło.
Siostrzyczkom co chodzą w bieli,
Bardzo wiele też zawdzięczam,
Od niedzieli do niedzieli,
Dla chorych się bardzo meczą.
Zawsze co dzień w każdej dobie,
Chętnie pomoc niosą Tobie.
Chłop ze wsi czy facet z miasta,
Jednakowo traktowany.
Czy dziewczyna czy niewiasta,
Za to nietrza im nagany,
I salowym za ich trudy,
Że spod nas odnoszą brudy.
Że nam dobrze w piecach palą,
Niech je wszyscy chorzy chwalą,
Żegnaj drogi personelu,
Bo i kumpli tez mam wielu.
Więc żegnajcie mi druhowie,
Niech wam szybko wraca zdrowie,
Niech się szybko rany goją,
Bo w kolejce inni stoją.
Więcej pisać już nie mogę,
Więc żegnajcie mury srogie,
Niech nikogo nie zasmucę,
Niechaj więcej tu nie wrócę.

W parku
W wielkanocne popołudnie,
Słoneczko przygrzewało cudnie.
Kuracjuszy jest inwazja,
I do parku iść okazja.
Jak już rzekłem słońce świeci,
Już przy bramie mnóstwo dzieci.
Już zajęli wszystkie ławki,
Rozganiają głodne kawki,
Też z pogody korzystają,
I w zabawy sobie grają.
Idę dalej park wspaniały,
A na stawie łabędź biały.
Pływa. Szyję wygiął dumnie,
A samica płynie ku mnie.
Gdy jej sypnie się okruchy,
To wychodzi na brzeg suchy,
Lecz samiec wabi ja na wodę,
By mu wychowała młode.
Idę sobie dalej zwolna,
Gdzie rozrosła róża polna,
W gąszczu po młodziutkiej trawie
Chodzą sobie śliczne pawie,
Jeden biały nie za ładny,
Ale czubek ma układny,
Lecz dwa bardzo kolorowe,
Ogony mają tęczowe.
Kiedy przy samicy kroczy,
Piękne barwy sypie w oczy.
Gdy ogon w górę postawi,
Kolorowy ogon pawi.
Przy nim kręci się samica,
Mnóstwo ludzi się zachwyca.
Jakie śliczne to stworzenie,
Takie barwne upierzenie.
W ogonie kolory tęczy,
Ale on żałośnie jęczy.
Przy samiczce dumnie chodzi,
I w zarośla ją odwodzi.
Taki dumny lecz zazdrosny,
Też nie chce zmarnować wiosny.
Na ławeczkach więc siadamy,
Z daleka im się przyglądamy.
Są tam i inne ptaszęta,
Których nazwy nie pamiętam.
Wszystkie prawie oswojone,
Do rąk prawie idą one,
Proszą o drobne okruchy,
No i wróble wielkie zuchy.
Wszędzie ławki, wszędzie ścieżki,
I wiewiórki po orzeszki,
Ta ogonkiem się nakryje,
I udaje, że nie żyje.
Gdzie nie spojrzysz, gdzie nie ruszysz,
Wszędzie pełno kuracjuszy.
W którą tylko pójdziesz stronę,
Chodzą pary rozmarzone.
W parku wzorowy porządek,
Ławki ustawione w rządek.
A przy ławce kosz na śmieci,
No bo wszyscy o tym wiecie:
Że dla swawolnej zabawy,
Nie wolno deptać trawy,
I nie wolno zrywać kwiatków,
Róży, maków ni bławatków.
Bo kto tylko się nie leni,
W parku bardzo się natleni.
Właśnie dzisiaj dzień pogodny,
Więc do parku czas dogodny,
Bo powietrze jest tu zdrowe,
Zapach wody solankowej.
Nie masz to jak na spacerze,
Bo tam siły się nabierze,
Gdy jeszcze przy boku kroczy
Taka co maluje oczy.
Na tym kończę już o parku,
Żebym nie dostał po karku,
Gdyby żona to widziała,
Pewnie by nie darowała.

Koledze Lechmańskiemu
W szpitalu się różnie zdarza,
Miedzy ludźmi różnie bywa,
Mamy tutaj i piekarza,
Dola jego nieszczęśliwa.
Leży tutaj trzy tygodnie,
I przechodzi straszne męki,
Siedzieć nie może wygodnie,
Bo przeżył wiele udręki.
Operacje dwie przechodził,
Obydwie przetrzymał dzielnie,
Częstom do niego zachodził,
Polubiłem go niezmiernie.
Że rozsądny i pogodny,
Zawsze z dobrą rada spieszy,
Choć ma szlafrok niewygodny,
I gadulstwem on nie grzeszy.
Za krótkie też ma piżamy,
Bo Bóg miarę zgubił z niego,
Bo w szpitalu nie mamy,
Wyższego chłopa od niego.
Gdy mu patrzę na fryzurę,
Muszę zadrzeć głowę w górę,
Zawsze ładną ma czuprynkę,
Zawsze ma niewinną minkę.
Gdy czasami z rana razem,
Idziemy sobie korytarzem,
To z nas para bardzo licha,
Ja jak antał on jak wicha.
Byle czego się nie boi,
W kącie jego łóżko stoi,
A nazywa się Lechmański,
Też z tej sali co Domański,
Co już ze szpitala wrócił,
No i wszystkich nas zawrócił.
Zbliżam się chyba do końca,
Niech ma w życiu wiele słońca,
Niech tu więcej już nie wraca,
Bo potrzeba jego praca.

Podziękowanie
Drogi Panie Dyrektorze,
Cały oddział chirurgiczny,
Dziękujemy Ci jak możem
Za wysiłek Twój fizyczny.
Za to że nam skracasz męki,
Że zestawiasz ręce nogi,
Za to Ci serdeczne dzięki,
Dyrektorze miły drogi.
Że masz nerwy jak stalowe,
Gdy stajesz do operacji.
Że masz co dzień siły nowe,
Czy z rana czy po kolacji.
Bo czy w dzień czy w nocnej porze,
Gdy zaistnieje potrzeba,
Zawsze idziesz dyrektorze,
Gdy pomocy Twej potrzeba.
Wielu starszych, młodych wielu,
Swoje Ci zawdzięcza życie,
Lecz dziękuje Ci niewielu,
Sami o tym dobrze wiecie.
Śpiewał bym tak dzionek cały
Na cześć Twoją te pochwały,
Lecz personel pomocniczy,
Oczywiście też się liczy.
Więc w imieniu wszystkich chorych,
Szybkiego awansu życzę,
I dalszych postępów w pracy,
I co jeszcze nie wyliczę.
I siostrzyczkom za ich wdzięki,
Że nam zawsze pomoc niosą,
Że skracają chorym męki,
Kiedy z zastrzykami śpieszą.
Wśród tych blasków są i cienie,
Lecz na razie gdzie ich nie ma,
Jest nadzieja że się zmieni,
Może jakoś się wytrzyma.
Na tym kończę swe wywody,
Sto lat dyrektorze młody,
Sto lat Panie i Panowie,
Sto lat aż echo odpowie.

Jakie by było życie?
Bez słońca i bez uśmiechu
Trzeba je tylko odnaleźć
W życia codziennym pośpiechu.
I trzeba słońce rozdawać
I kochać wszystko, co żyje
I szukać w ludziach dobroci
Bo w każdym ona się kryje.
Bo jeśli serce zmęczone
Zamknie się w swoim cierpieniu
To dobroć wtedy ukrywa
I nie wie o jej istnieniu.
Lecz jeśli promyk słoneczka
Dotrze do serca piwnicy
Znajdzie tam pokład dobroci
Schowany gdzieś w tajemnicy.
Więc warto dotrzeć do serca
Z miłości oliwną gałązką
Bo gdy się ono otworzy
Odda dobroć z nawiązką

Trzeba mieć odwagę by żyć,
stąpać po linie czasu, zgadzając się na każdą uciekającą godzinę.
Trzeba mieć odwagę by kochać,
nie oczekując nic w zamian, po prostu być dla kogoś.
Trzeba mieć odwagę by wierzyć,
w to czego nie widać, czego nie można dotknąć ani poczuć.
Trzeba mieć odwagę by mieć nadzieję,
pomimo życia we mgle, codziennych upadłych celów i chwil na kredyt.
Trzeba mieć odwagę by marzyć,
w to co odległe i prawie nie do osiągnięcia.
Trzeba mieć odwagę by śnić,
w za krótką noc z niepewnym jutrem.
Trzeba mieć odwagę by odważyć się,
spróbować rzeczy najbardziej odległych i na pozór nierealnych.
Trzeba mieć odwagę by być
tu i teraz nie wiedząc czy nadejdzie kolejna godzina.

Ewka i siedemnastu konewników
"Co Ci napisać w myślach się gubię
czy..." - tu przerwał słów dalszych nie znając,
potem dopisał - "...bardzo Cię lubię."
Prawdę napisał. Jak zajcem zając.
Bo w końcu łgarstwo nie w jego stylu,
toć był harcerzem chyba z dwa lata.
A jeszcze wcześniej do zuchów chodził,
w siatkówkę grywał. A jego Tata
dumnym był wielce z powodu tego.
Co z resztą wszystkim w koło ogłaszał.
On jednak pragnąc być "bardzo skromnym"
powodom dumy ciągle zaprzeczał.
Chociaż gdy czasem w swym sercu małym
myślał o sobie, swych poczynaniach
to czuł się dość wartościowym człowiekiem
i lubił gdy inni o jego sprawach
mówili dobrze, z lekkim zachwytem.
Ale publicznie mówił - "przesada!"
na wierzch wyciągając wszystkie swe wady
myśląc, że prawdę im opowiada.
I opowiadał prawdę ciemnawą
o swoim życiu różnych przywarach,
o niezbyt dobrych przyzwyczajeniach,
niedociągnięciach, grzechach i wadach.
Nie spostrzegł jednak owy młodzieniec,
że ukazując stronę medalu
tylko tę ciemną, niepozytywną
dokonał zmiany swego obrazu,
stając się (w prawdzie dosyć powoli)
takim człowiekiem o jakim mówił
gubiąc gdzieś radość ze swego życia,
chyba się nawet trochę nie lubił.
Nie dobrze mu było z tym stanem rzeczy,
widząc jak inni radują się wielce.
Ciemnością będąc tak przesiąknięty
mówił - "nie umiem" i trwał w rozterce.
Nie wiedział jednak, że rozwiązanie
w nim samym tkwi już chyba od wieków.
Nie wiedział, że trzeba siebie pokochać
i cieszyć się ze swoich talentów,
własnego wdzięku, zdobytych szczytów,
miłości ludzi, nosa i oczu,
gry na gitarze, znajomych dziewuch,
dobrych przyjaciół, Boga i domu.
Tak trwał w przekonaniu, że się uzdrowi
o swych słabościach myśląc i mówiąc,
że nie wie, nie umie, że nie potrafi,
codziennie krzywdę sobie czyniąc.
Aż dnia pewnego, jadąc w pociągu
i książkę czytając o optymizmie
coś zaświeciło przez krótką chwilę
i w łep zakuty jak mu nie gwiźnie.
Co to takiego? Zaraz napiszę
Ci droga Ewo, byś nie czekała
za długo na to jedząc paluszki,
czy też paznokcie poobgryzała.
Doszedł do wniosku, że jest szczególny,
niepowtarzalny jak każdy człowiek,
że wiele może jeżeli zechce...
I już w pociągu nie zmrużył powiek.
I tak sobie myślał z uśmiechem na ustach,
ciesząc się z tego, że inni się cieszą,
z jego ważnego w świecie żywota.
Zapragnął wielce przyoblec się w wdzięczność
za wszystkie dobre i miłe słowa,
które płynęły z ust dobrych ludzi,
które wzmacniały chęci do życia...
i poczuł jak się ze snu obudził.
Bóg jest cudowny w swym miłosierdziu
i godne podziwu są dzieła Jego.
Postawił Ciebie na mojej drodze.
O kurcze! Naprawdę!
Co byś zawsze była taka kochana

JUZ ZNALAZLEM MILOSC MOJA -I NA SERCU RANY GOJA
TYLE CZASU JEJ SZUKALEM I NADZIEJI JUZ NIE MIALEM
SZCZESCIE WRESZCIE USMIECHNELO-W SWOJE RECE WZIELO DZIELO
JEST NAM BARDZO DOBRZE TERAZ-MIEDZY NAMI PLONIE NIERAZ
MILOSC CO DODAJE BLASKU-I WSPOMINA SIE O WRZASKU
RAZEM RANKIEM RAZEM W NOCY-PLONIE MILOSC BEZ POMOCY
SERCA SKACZA DUSZA SPIEWA-MILOSC CIAGLE W NAS DOJRZEWA
MALA TYLKO MAM NADZIEJE-ZE SIE MILOSC NIE STARZEJE
ZE NIE BEDZIE NIGDY KULEC-SKRZYDEL DODA KU NIEJ PRZYLEC
ZE MA MILA MA WYBRANKA-KOCHAC BEDZIE MNIE DO RANKA
BO JA KOCHAM JA I LUBIE-CO DZIEN SKRAWEK JEJ WCIAZ SKUBIE
STALE PATRZE NA NIA WIDZE-Z MYM UCZUCIEM SIE NIE WSTYDZE
I KAZDEMU POWIEM W OCZY-SERCEM MNIE WCIAZ UROCZY
NA TYM KONCZE BO CZAS LECI-KSIEZYC JUZ NA NIEBIE SWIECI
WIEC NA MILOSC PRZYSZLA PORA-BO I JA I ONA GOLA.........................

Świtezianka
Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Jaka to obok dziewica?
Brzegami sinej Świtezi wody
Idą przy świetle księżyca.
Ona mu z kosza daje maliny,
A on jej kwiatki do wianka;
Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,
Pewnie to jego kochanka.
Każdą noc prawie, o jednej porze,
Pod tym się widzą modrzewiem.
Młody jest strzelcem w tutejszym borze,
Kto jest dziewczyna? - ja nie wiem.
Skąd przyszła? - darmo śledzić kto pragnie,
Gdzie uszła? - nikt jej nie zbada.
Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie,
Jak ognik nocny przepada.
"Powiedz mi, piękna, luba dziewczyno,
Na co nam te tajemnice,
Jaką przybiegłaś do mnie drożyną?
Gdzie dom twój, gdzie są rodzice?
Minęło lato, zżółkniały liścia
I dżdżysta nadchodzi pora,
Zawsze mam czekać twojego przyścia
Na dzikich brzegach jeziora?
Zawszeż po kniejach jak sarna płocha,
Jak upiór błądzisz w noc ciemną?
Zostań się lepiej z tym, kto cię kocha,
Zostań się, o luba! ze mną.
Chateczka moja stąd niedaleka
Pośrodku gęstej leszczyny;
Jest tam dostatkiem owoców, mleka,
Jest tam dostatkiem źwierzyny".
"Stój, stój - odpowie - hardy młokosie,
Pomnę, co ojciec rzekł stary:
Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie,
A w sercu lisie zamiary.
Więcej się waszej obłudy boję,
Niż w zmienne ufam zapały,
Może bym prośby przyjęła twoje;
Ale czy będziesz mnie stały?"
Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,
Piekielne wzywał potęgi,
Klął się przy świętym księżyca blasku,
Lecz czy dochowa przysięgi?
"Dochowaj, strzelcze, to moja rada:
Bo kto przysięgę naruszy,
Ach, biada jemu, za życia biada!
I biada jego złej duszy!"
To mówiąc dziewka więcej nie czeka,
Wieniec włożyla na skronie
I pożegnawszy strzelca z daleka,
Na zwykłe uchodzi błonie.
Próżno się za nią strzelec pomyka,
Rączym wybiegom nie sprostał,
Znikła jak lekki powiew wietrzyka,
A on sam jeden pozostał.
Sam został, dziką powraca drogą,
Ziemia uchyla się grząska,
Cisza wokoło, tylko pod nogą
Zwiędła szeleszcze gałązka.
Idzie nad wodą, błędny krok niesie,
Błędnymi strzela oczyma;
Wtem wiatr zaszumiał po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma.
Burzy się, wzdyma, pękają tonie,
O niesłychane zjawiska!
Ponad srebrzyste Świtezi błonie
Dziewicza piękność wytryska.
Jej twarz jak róży bladej zawoje,
Skropione jutrzenki łezką;
Jako mgła lekka, tak lekkie stroje
Obwiały postać niebieską.
"Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody -
Zanuci czule dziewica -
Po co wokoło Świteziu wody
Błądzisz przy świetle księżyca?
Po co żałujesz dzikiej wietrznicy,
Która cię zwabia w te knieje:
Zawraca głowę, rzuca w tęsknicy
I może jeszcze się śmieje?
Daj się namówić czułym wyrazem,
Porzuć wzdychania i żale,
Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem
Po wodnym pląsać krysztale.
Czy zechcesz niby jaskółka chybka
Oblicze tylko wód muskać,
Czy zdrów jak rybka, wesół jak rybka,
Cały dzień ze mną się pluskać.
A na noc w łożu srebrnej topieli
Pod namiotami źwierciadeł,
Na miękkiej wodnych lilijek bieli.
Śród boskich usnąć widziadeł".
Wtem z zasłon błysną piersi łabędzie,
Strzelec w ziemię patrzy skromnie,
Dziewica w lekkim zbliża się pędzie
I "Do mnie, woła, pójdź do mnie".
I na wiatr lotne rzuciwszy stopy,
Jak tęcza śmiga w krąg wielki,
To znowu siekąc wodne zatopy,
Srebrnymi pryska kropelki.
Podbiega strzelec i staje w biegu,
I chciałby skoczyć, i nie chce;
Wtem modra fala, prysnąwszy z brzegu,
Z lekka mu w stopy załechce.
I tak go łechce, i tak go znęca,
Tak się w nim serce rozpływa,
Jak gdy tajemnie rękę młodzieńca
Ściśnie kochanka wstydliwa.
Zapomniał strzelec o swej dziewczynie,
Przysięgą pogardził świętą,
Na zgubę oślep bieży w głębinie,
Nową zwabiony ponętą.
Bieży i patrzy, patrzy i bieży;
Niesie go wodne przestworze,
Już z dala suchych odbiegł wybrzeży,
Na średnim igra jeziorze.
I już dłoń śnieżną w swej ciśnie dłoni,
W pięknych licach topi oczy,
Ustami usta różane goni
I skoczne okręgi toczy.
Wtem wietrzyk świsnął, obłoczek pryska,
Co ją w łudzącym krył blasku;
Poznaje strzelec dziewczynę z bliska,
Ach, to dziewczyna spod lasku!
"A gdzie przysięga? gdzie moja rada?
Wszak kto przysięgę naruszy,
Ach, biada jemu, za życia biada!
I biada jego złej duszy!
Nie tobie igrać przez srebrne tonie
Lub nurkiem pluskać w głąb jasną;
Surowa ziemia ciało pochłonie,
Oczy twe żwirem zagasną.
A dusza przy tym świadomym drzewie
Niech lat doczeka tysiąca,
Wiecznie piekielne cierpiąc żarzewie
Nie ma czym zgasić gorąca".
Słyszy to strzelec, błędny krok niesie,
Błędnymi rzuca oczyma;
A wicher szumi po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma.
Burzy się, wzdyma i wre aż do dna,
Kręconym nurtem pochwyca,
Roztwiera paszczę otchłań podwodna,
Ginie z młodzieńcem dziewica.
Woda się dotąd burzy i pieni,
Dotąd przy świetle księżyca
Snuje się para znikomych cieni;
Jest to z młodzieńcem dziewica.
Ona po srebrnym pląsa jeziorze,
On pod tym jęczy modrzewiem.
Kto jest młodzieniec? - strzelcem był w borze.
A kto dziewczyna? - ja nie wiem.
Promykiem słońca
są wpisy od Ciebie,
Każde Twoje słowo
wciąż płynie po niebie.
W Twoich słowach ciepło,
którego tak mało.
Jak miło Cię było poznać,
szczęście mnie spotkało,
Że istnieje Ktoś
kto potrafi wzruszyć,
Kto potrafi nawet
wszystkie lody skruszyć,
Kto potrafi sprawić,
by serce się śmiało,
By radość zakwitła,
której było za malo
