|
 |
|
Kiedy rozkwitnie w tobie miłość |
|
|
|
|
|
 |
|
Wspomnienie |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kiedy
Kiedy odchodzisz - nie patrz na mnie;
Idź swoją drogą - ja zostane.
A gdy obejrzysz się - starannie
Skryję w uśmiechu żal rozstania.
Koń
I niesie mnie koń mój wierny
Przez ścieżki, wykroty i jary;
Przede mna krajobraz senny...
Bezlistnych drzew sztandary
Tam stoją w głuchej ciszy,
Jak dzidy rzucone niedbale.
Cisza... i tylko się słyszy
Strumyk, co pluszcze po skale.
Idę
Idę przez życie smutkiem otępiały.
Wciąż te same kolory, których nic nie zmienia;
A z tyłu się wloką - ze mną do pary,
Stracone złudzenia.
Ktoś
Ktoś mi kiedyś powiedział,
Że to jest całkiem niepotrzebna rozterka,
I że ten życia rozdział
Trzeba zamknąć - jak starą rzecz - do kuferka.
Że to jest bezsensowne,
Wyczekiwanie, bolesna tęsknota
I kiedyś trzeba zapomnieć;
Bezwzględny czas nieczułą przestrzenią omota,
Oddali w niepamięć;
Zabierze niepokój, znikną wspomnień cienie.
A ja nie chcę zrozumieć
I idę z uśmiechem na wargach za swoim
Marzeniem.
Chciał
Chciał, by nieprzeciętna była jego luba.
Zszedł poniżej poziomu;
Z tego jego zguba.
Chciałem
Czekałem aż spojrzysz, uśmiechniesz się do mnie.
Chciałem, by Twoje oczy szczęście rozjaśniło.
A teraz - cóż - po prostu, muszę Cię zapomnieć,
Odpisać na straty naszą wielką miłość.
Płatki
Opadają płatki z czerwonych peonii,
Pokrywają stół swym miękkim szelestem,
Jakby pragnęły tym cichym protestem
Przywrócić wspomnienie minionej harmonii
Troski
Widziałem raz człowieka, jak siedział zgarbiony
Na omszałym kamieniu, wsród zieleni lasu.
Pośród życia zmarszczek oczy przygaszone
Patrzyły nie widząc, szklane, bez wyrazu.
A srebrne kosmyki włosów pomieszane z potem
Ogarniał lekki wiatr wiejący znad rzeki.
Nie dotarł do uszu i wrócił z powrotem,
By pieścić swoim tchnieniem bezmiar wód daleki.
Starzec zaś siedział zeschnięty do kości,
Myślami swymi błądząc w nieruchomej pustce.
Potem wstał, zarzucił na plecy swe troski
I poszedł za przeznaczeniem po zielonej dróżce.
Przyszłaś
Przyszłaś lekko jak duch, urocze zjawisko,
Z niespodziewaną radością w tym ponurym świecie.
Wniosłaś świeżość, dziecinność - podeszłaś tak blisko,
Iż boję się, że jak puch z wiatrem ulecisz
Tam, gdzie Twe królestwo roześmianych marzeń
I naiwnych przekonań wieku dziecięcego;
Gdzie niewinnym rozkoszom budując ołtarze,
Myśl w przyszłość beztrosko i śmiało wybiega.
Już zwabiona niepokojem dojrzałego wieku,
Z młodości czerpiąca entuzjazm poznania,
Przynosisz mi ze sobą coś z wiosny oddechu
I spokój, co stare wspomnienia odgania.
Po co ?
O, niespokojny myśli oceanie!
Rzadko łagodny, swą olbrzymią mocą
Miażdżysz i kruszysz spokojne przystanie,
Wciąż rodzisz pytanie niepotrzebne: po co?
Na falach swych niesiesz zamkniętą skorupę,
Ciśniesz na nią masą myśli nieustannych,
Gdzie od lat wiedziony nieszczęsną ułudą
Chciałem zaciszne zbudować mieszkanie.
Ogarnął je jednak Twój bezkresny żywioł,
W porywistych wirach już ścianki dygocą;
Patrząc na mego domu dolę nieszczęśliwą
Wraz z Toba powtarzam to pytanie: po co?
Zrzuć
Zrzuć szaty dziewczyno, nie kryj się przede mną,
Stań naga, młodzieńczą urodą promienna.
Nie wstydź się mego wzroku i pierś swoją pełną
Poddaj pieszczocie, co w rozkosz brzemienna.
Spoglądaj dokoła jasnymi oczami
I śmiej się perliście - wesoła, radosna.
Żyj wciąż pełnią życia, czerp z niego garściami.
Pamiętaj, że dla nas wciąż trwać będzie wiosna.
Zachowam
Zachowam po Tobie wspomnienie;
Twoje głębokie, ciemne oczy
I młodych zmysłów szał gorący,
Szyję, którą objąłem ramieniem.
Będziesz mym cichym ustroniem,
Symbolem mej pierwszej miłości,
A gdy czasem żal w sercu zagości,
Twemu zdjęciu tęsknotę wypowiem.
Gdy przyjdziesz do mnie sennym marzeniem,
Wtedy ubiorę Twoje ciało smagłe
Najczystszym rubinem, szmaragdem,
Twe usta w korale zamienię
Przyjdź
Przyjdź do mnie parnym wieczorem
A ja Cię z ubrania uwolnię
I piękną, nagą, swawolnie
W gałązki akacji ubiorę.
I wtedy w wirze rozszalałym
Zagubimy się w sobie od nowa,
A miłość da nam się całować,
Bo będzie już naszym udziałem.
Dasz mi swe usta soczyste,
Swych białych zębów korale,
W Twych oczach blaski zapalę,
Szmaragdy, szafiry przejrzyste.
Zbiorę te blaski świetlane,
Pozbieram gwiazdy na dworze
I w kształt miłości ułożę;
W świat wypuszczę nad ranem.
Będziesz mym kwiatem radosnym,
Ucieczką ze świata wspomnień,
Żywiołem, radością, spokojem,
Oddechem budzącej się wiosny
Noc parną świt kończy blady,
Czekam wciąż na Twe przyjście;
Zwiędły akacji liście
I gasną zwolna szmaragdy.
Była ciemność natchniona,
Mrok w głębi swej chował
Naszych spojrzeń zmysłowe porywy,
Za firanką gwiazdami
Ptaki się zachwycały,
Księżyc zza chmur pokazał sierp krzywy.
Z nieba padały sennie
Meteorów promienie,
Namiętnością noc parowała,
W lekkich liściach dzwoniła,
Srebrną strunę trąciła
Piesń - miłości młodzieńczej pochwała.
Gdzieś rozkoszne westchnienia,
Ciepła noc zapomnienia,
Drżące palce błądziły bezwiednie,
W chmurach znikł księżyc cały,
Tylko gwiazdy mrugały,
A to było gwiazd rozgrzeszenie.
A gdy świt przyszedł złoty
I gdy w ramion mych splocie
Leżałaś pachnąca kaczeńcem,
Za oknem ptaki małe
Światu wyśpiewywały
Swoją pieśń o nocnym szaleństwie.
Chodź
Chodź ze mną wieczorem na plażę,
Gdzie morze kąpie się w gwiazd bieli,
Bym mógł tam, siedząc twarz przy twarzy,
Szeptać Twe imię - Kalimeris.
Woda tam zlewa się z chmurami
I tylko szum Czarnego Morza...
Przyznaj, że jest nam z sobą dobrze,
Siedzimy tutaj w ciszy sami.
Chcę zgadnąć wszystkie Twoje myśli,
Gdy śledzisz błyski w ciemnych wodach.
Czy myślisz o Olimpu bogach,
Pięknej legendzie wieków przeszłych?
Tęsknisz za nimi, to mi przyznaj.
W skłębione chmury spójrz głęboko;
Może w nich ujrzysz swój Akropol,
Może tam grecka Twa ojczyzna?
Tak wiele dni byliśmy razem.
Tam, gdzie szczyt Riły gwiazd dosięga
I w chmurach lśni Rodopów wstęga,
Gdzie ciepły piasek morskiej plaży.
A teraz ja chcę Ci pokazać
Szumiące lasy polskiej ziemi.
Ryby i ptaki, ciche cienie
Duchów Grunwaldu i Zbaraża.
Przynieś mi miłość greckich lasów,
Białego słońca, łez poranka,
A ja Ci oddam to w dwójnasób
Szaleństwem polskiego kochanka.
sobie a myślom swoim
Tu leży wariat i szaleniec,
Melanż cynika i pajaca.
W drugą stronę chciał obrócić Ziemię
A teraz sam w proch się obraca.
Róża
Wymyślę dla Ciebie różę,
Jej płatki jak krew czerwone,
I w krople rosy ubiorę,
Jak łzy czyste i duże.
Spójrz na nią kiedyś w zadumie
I wspomnij choć przez chwilę,
Że chciałem mieć serce wrażliwe
Chciałem - ale nie umiem.
Miłość
Nie pytaj mnie o miłość,
Gdzie się zaczyna, gdzie kończy;
Wiele już się zdarzyło,
Uczucie - obraz mamiący.
Przychodzi, odchodzi, znika,
I tylko żal ogarnia;
Jak wróżba z babci sennika,
Że to był sen, że nie prawda.
Wiec gdy ktoś "Kocham" Ci powie,
Nie wierz mu - bo i po co?
To wiatr poruszy sitowiem,
Zaszemrze, odleci nocą.
Ucieknie w przestrzeń odległą
A w sercu smutek zawita;
Będzie Ci ciężko - dlatego,
Lepiej o miłość nie pytaj.
Jednak płoną
Te płatki róży symbolem będą
Dla mnie, dla Ciebie, dla nas razem,
Gdy czas ugasi żar, ekstazę,
W niepamięć rzuci miłość błędną.
To płatki róży, zdało by się;
Suche i kruche, purpurowe.
Jednak głęboko w sercu schowam,
W nich utajone tli się życie.
Siwizna nada bieli skroniom,
Kiedyś, po latach, wszak czas płynie.
Wezmę je myśląc o dziewczynie;
Spojrzę i powiem: Jednak płoną.
Noc
Czy wiesz jak śpiewa noc? Nie? No to posłuchaj
Dźwięków parnej melodii pośród liści lasu;
W materialnej ciemności gra cicho muzyka,
Tęcza blasków perlistych, tajemniczy nastrój.
A na srebrnych strunach harfy księżycowej
Zwolna się - jak nuty - gałązki unoszą.
Lekko drżą na wietrze, a ruchów odpowiedź
To liryczna melodia, radość wiatru nocą.
Wiatr jest teraz leciutki, ledwo podmuch słaby,
Drzewa stoją spokojnie w teatrze zaklętym.
Poczekaj..., na razie, razem z gałązkami,
Żaby stroją w pośpiechu swoje instrumenty.
Wszystkie te odgłosy, to jedynie próba,
Powoli orkiestra zaczyna się skupiać
I jest chwila ciszy... las się w rolę wczuwa,
Tylko gdzieś w ciemności huka stary puchacz.
Potem dzięcioł leciutko zastuka w batutę
I cisza zadzwoni swym wyczekiwaniem.
Nieruchomo zastygną drzewa mgłą zasnute
I żadnego ruchu, nawet wiatr ustanie.
Wtedy ptak zakwili sopranem srebrzystym,
Łagodnie w takt tych dźwięków liście w świat popłyną
Na rzece z pięciolinii, a wiatr się przeciśnie
Poprzez gęste zarośla, zagra pianissimo.
Rozkołysze gałęzie, ucichnie po chwili,
Lecz wróci znowu w księżycowym świetle,
Trąci srebrną strunę, źdźbła trawy pochyli
I zagra nieco mocniej, bardziej śmiało, cieplej.
Nagle w dziupli sowa zatrzepie skrzydłami
I wtedy wreszcie zacznie się prawdziwy koncert,
Bowiem żaby zagrają cichutko, parami,
A potem coraz pewniej, głośniej, mezzoforte.
Wiatr zawieje znów mocniej, rozkołysze drzewa,
Rozpali namiętności w ich sprężystym drewnie,
A na gałęziach ptaki głosno będą śpiewać
Swoje pieśni triumfalne, radość nocy ciepłej.
Delikatną melodię strumyki przechwycą,
Brzozy palce liści na strunach położą
I zacznie swoją arię samotna wilczyca;
Uwaga! Teraz forte! Maestro grandioso!
Ponad masę lasu strzela w niebo sosna,
Tak wysoko, że prawie o chmury zawadzi.
Przegina się na wietrze, tancerka radosna,
Nie wiesz, czy to wiatr ją, czy ona wiatr prowadzi.
To jest mistrz koncertu, wirtuoz dyrygent,
Kieruje ze swych wyżyn gamą nut bogatą,
Przechyla się na bok, jak gdyby ze wstydem
I teraz las gra miękko wspaniałe legato.
Gdy szarpnie się gwałtowniej - wybucha muzyka,
Wszystko śpiewa w ekstazie, w żarliwym zapale.
Wiry wody zakręcą lekkiego walczyka
I kwiaty też zatańczą: żółte, sine, białe...
Wtedy otwórz, proszę, jak najszerzej oczy,
Zobacz, jak w swym tańcu wirują wkrąg drzewa.
Posłuchaj, jak wiatr niesie ten akord uroczy;
To jest nocna melodia, to las nocą śpiewa.
Bo
Bo ja chciałbym świat mój widzieć
Jak bajkę wymarzoną we śnie.
Jak gwiazdę, co choć zgaśnie, przecież
Przedtem płomiennym światłem zalśni.
W tęczowych blaskach, wśród traw wonnych,
Mój własny Eden, piękna wizja,
I taki piękny, chociaż skromny,
Jak kolorowa bańka z mydła.
Wielka iluzja i złudzenie,
Czy radość życia, młodość, miłość,
Gdy łzy człowiecze w śmiech zamienię?
Choć... może ludzi by nie było?
Bo ludzie w życiu tym codziennym
To wciąż krwawiąca wielka rana,
A świat mój będzie przecież jednym
Snem kolorowym narkomana.
Gdybyś
Gdybyś chciała mnie kiedyś zapytać,
Jaki jestem naprawde, sam w sobie,
Lepiej najpierw w mych oczach wyczytaj,
Że i tak Ci niczego nie powiem.
Bo czyż mam Ci na prawdę powiedzieć,
Że mój świat jest bajką wyśnioną,
W noc gwiaździstą stworzoną bezwiednie,
Przeżywaną dziecinnie na nowo?
Gdybyś zdjęła woalu zasłonę,
By mą twarz całkiem z bliska zobaczyć,
To ujrzałabyś oczy zgaszone,
A w nich nic oprócz gorzkiej rozpaczy.
Ale możesz też trafić w tę chwilę,
Kiedy rozpacz udaje się zdławić;
Wtedy w duszy się kłębi, faluje
Ból, gniew i okrutna nienawiść.
To dlatego tak ludzi oceniam,
Bezlitośnie i tak bardzo skrajnie,
Że zabrali mi radość istnienia,
Że zabrali mi z sobą mą bajkę.
Ale tego się nigdy nie dowiesz,
Bo wciąż będę symbolem uśmiechu.
Na pytanie Twe nie odpowiem,
Żadnych wyznań też nie oczekuj.
Żal
Czasami żal mi, gdy wspomnę dziewczynę,
Że odeszła tak nagle, za wcześnie.
Wraz z nią poryw miłosny odpłynął
I marzenia tęczowe, jak we śnie.
Może żal mi jedynie złudzenia,
Co przedwcześnie nazwałem miłością?
Czas uczucia wciąż tępi i zmienia,
Rozpacz w sercu już więcej nie gości.
Kto więc winę za żal ten ponosi?
Sam się pytam - i często się dziwię...
Może szkoda straconej rozkoszy,
Obiecanej w namiętnym porywie?
B a ń k i
Czasami się zabawiam - ot - z nudów chyba
Puszczaniem baniek kolorowych, srebrzystych,
Czerwonych, błękitnych - baniek z mydła;
Choć kruche i lekkie - fenomen oczywisty.
Inni zbierają, na ten przykład: śmieci,
Znaczki, szable i inne graty antyczne,
Lub psa na spacer prowadzą, czy dzieci;
Te szkraby również do rozrywek wliczę.
A ja najbardziej lubię kolorowe
Marzenia schodzące z mej rurki słomianej.
Takie maleńkie światy, rafy koralowe,
W świetle lśniące - słońcu promienie zabrane.
Każda bańka ma w sobie uśmiech i spojrzenie
Pewnej dziewczyny - imienia nie wspomnę;
I aż dziwne, że zmieści w sobie wspomnienie
Kształtu, oraz oczy, przepastne, ogromne.
Wszystkie w powietrzu lecą, migocą wesoło,
Rozsiewają blask złoty, radosną nadzieję
I pod sufitem się gonią, tańczą, tańczą w koło,
Aż prysną żałośnie i spadną na ziemię.
Puszczam więc swoje bańki - to niewinne przecież,
Bo pryskają, jak gdyby ich nie było prawie
I staram się przekonać, że tu, na tym świecie
Nie ma lepszej zabawy - że się tylko bawię.
Gdy
Gdy trzeba odejść - odchodzę,
Na bok usuwam się cicho;
I jak świątek przy drodze
Tkwię samotnie, w bezruchu.
I chociaż można rzec od biedy,
Że martwym klocem jest na pewno,
Wspomina z żalem przeszłość;
Wtedy - pęka wśród trzasku świątka drewno.
Natchnienie
Natchnienie przychodzi wieczorem,
Rzekł pewien poeta w zadumie;
Wtedy więc swe pióro biorę
I stwierdzam, że jednak nie umiem.
Nie zgadzam się przeto z tym panem,
Mimo, że niewiele tym zmienię;
Natchnienie przychodzi nad ranem,
Wieczorem zaś tylko wspomnienie.
Gorące mamy teraz lato,
Złocistym blaskiem słońca jasne
I tęczą blasków bogatą...
Początek zupełnie jak w baśni.
Więc łąka usłana kwiatami
I wzgórza się złocą polami
A niebo wspaniałym lazurem
Wciąż koi i wabi nas w górę.
Wśród trawy wilgotnej i wonnej
Rozkwitły przepiękne kaczeńce,
Rozkoszy domagasz się więcej,
Radości perlistej, ogromnej.
Po latach goręcej, żarliwiej
W tym miejscu swe usta nachylę,
By pić znowu słodycz namiętną
Czyichś warg - nie Twoich na pewno.
Wtedy może w wirze rozkoszy
Poprzez mgłę zobaczę Twe oczy,
Co jak gwiazdy błysną i zgasną;
Chociaż inną już wtedy wybiorę,
Twe wspomnienie nie da mi zasnąć,
Bo to będzie przecież wieczorem.
Byłem
Byłem geniuszem swego wieku...
Geniusz - to słowo, lecz znaczenie
Czytaj: Ktoś bardzo tęskni, czeka
Na wiek dojrzały, by zamienić
Duszę wrażliwą lecz naiwną
Na splendor sławy roziskrzonej
I zbierać swych talentów żniwo,
Przyjmować kwiaty i pokłony.
Chce światłem brylantowym zalśnić,
Otokiem mitu i legendy.
To były me marzenia własnie...
Lata minęły, kwiaty zwiędły.
Kwiaty, którymi obsypano
fenomenalny młody umysł,
Który miał wkrótce z triumfem stanąć
Na piedestale świata dumy.
Bo dni mijały - a wraz z nimi
Gasła w oddali wielka gwiazda;
W czarnej przestrzeni roztopiły
Się me nadzieje; światłość zgasła.
W proch rozsypały się kryształy,
Szmaragdy uczuć, lekkość mysli;
Zginęły w pustce, a zostały
Sny niespokojne nocy dusznych
I wypełnionych przeciętnością
Marzeń straconych bezpowrotnie.
Żal za złudzeniem stał się gościem
Chwil wciąż płynących w samotności.
W pył się zamienił mit o sile,
Sławy i chwały mej ułuda;
W nią zapatrzony nie zdążyłem
Wraz z przeciętnymi się posuwać.
Tak to więc geniusz upadł w błoto
I ujrzał kraty z każdej strony.
Przeżarty myśli swych zgryzotą
Tęskni do pięknych dni minionych.
Cierp!
Cierpienie jest cnotą!
Nie, nie wiem, kto to powiedział,
A raczej: to ja to powiedziałem.
Nie jestem idiotą!
Cierpienie duszą i ciałem
Wyszło z mody.
Cierpieli kiedyś z miłości.
Ostatecznie - wolno im przecież;
K.J.G. pisał: Miłość jest cierpieniem,
Czyli: za bólem pościg.
Stara prawda - niczego nie zmienię.
Bo i po co?
Może tak i było.
Może miłość jest porażką;
Ja jednak cierpię z braku uczucia,
Z młodzieńczą siłą,
I chciałbym, by czas zawrócił,
A potem stanął.
Takie małe marzenie,
Lecz pragnę tego gorąco.
Chcę być kochany - to niewiele;
Daję ogłoszenie:
Dam samotność za miłość, przyjaciele!
Chcę cierpieć z miłosci!
Fatum
Byłaś jak Twoje imię,
Tajemnicza i zwiewna;
A tej nocy dźwięczało
Srebrnymi nutami;
Delikatna i lekka,
Jak z bajki królewna;
Gdy Przestrzeń się kończyła
Z Wieczności nastaniem.
Bo nocą ogarnęła
Magia niezgłębiona,
Gdy wśród płomyków spojrzeń,
W fatum losów przyszłych,
Dla oczu nieuchwytny,
Radosny blask zapłonął,
Gdy ciała się łączyły,
Z nimi nasze myśli.
I stał sie cud, bo przyszło
Wśród nocy rozognionej,
Jak pieśń słodyczy pełna,
By smutku głos zagłuszyć,
W bolesnej samotności
Żarliwie upragnione,
Razem z oczarowaniem,
Umiłowanie duszy.
Chwile rozkoszy pełne,
Zmysłowy smak zjednania.
Co jak kadry z przeźroczy
Przesuwały się sennie
W wirze nocy gwieździstej
Jak wizje narkomana,
Zamieniły się w gorycz,
Gdy przyszło przebudzenie.
Pogrzeb
Byłem na swoim pogrzebie.
Sam - nikogo więcej nie było.
Tak jakoś smutno się złożyło,
Że szedłem sam, wpatrzony w siebie.
A obok szli ludzie - weseli;
Śmiali się radośnie - myślałem,
Że schylą głowy swe nad ciałem
Martwym i zimnym - nie widzieli.
A było tuż obok, tak blisko,
Blade cierpieniem, nieruchome;
Sam tylko biłem mu pokłony,
Samemu grzebać mi się przyszło.
Prawda
W życiu mym - pytasz - prawdę znałem?
Powiadasz - Bodźcem jest żywota;
Z najlepszych pierwszą jest ta cnota,
Zowiesz tę cnotę Ideałem.
Słuchaj! - powiadam - i uważaj!
Ideał rodzi się z materii,
Materią żyją wszak śmiertelni,
Z nimi się Prawda przeobraża.
Bo wiele znałem Ideałów,
Jak świece przy podmuchu wiatru.
Z czasem ostatnie włókno zgasło
I tyle tylko z nich zostało.
Prawdy żywota nie oczekuj,
Sam wymyśl sobie swą teorię.
Jest Subiektywizm - to Ci powiem,
Tożsamość Dobra oraz Grzechu.
Wielu współczesnych przecież wzruszył
Cicero, Paweł lub Sokrates.
To władza serc, jak sami znacie
Ja wolę jednak władzę
Wspominam
Wspominam dawne swe wzruszenia,
Gdy każde słowo miało w sobie
Perliste dźwięki zapomnienia,
Kształt słodkich ust jedynej z kobiet.
Drżące nadzieje więc chwytałem
Chcąc się nasycić śpiewnym brzmieniem,
Kolorem oczu, młodym ciałem,
W miłości znaleźć zapomnienie.
Minuty trwały wtedy wieczność,
Z sekund sączyłem radość życia.
Wspominam czas ten teraz skrycie;
Żal mi, że minął, że to przeszłość.
Rzekł
Rzekł Człowiek: - Ja kocham piękno,
Kwiaty na łąkach pachnące
I niebo też kocham, słońce,
Sople, gdy ciepła się zlękną.
Lubię też patrzyć na chmury
Tonące miękko w błękicie,
Również rodzące się życie
Po chłodu czasie ponurym.
Nie wojny, wir mordu krwawy,
Lecz lekkość biegnącej sarny
Wolę; bo świat ten jest marny,
Gdy z losem trwają zabawy
Czasem się patrzę, jak w kinie
Na film brutalny - z niesmakiem
Myśląc: - Źle będzie z tym światem,
Gdy Dobroć i Miłość w nim zginie...
Lecz rozległ się śmiech szyderczy
I głos Człowieka pokonał.
Ten wtulił głowę w ramiona
I odszedł z goryczą w sercu.
Twe ręce
Twe ręce
Masz ich kilkadziesiąt
Bębnią nerwowo po stole
Gniotąc gniew
Leżą spokojnie na udach
W odprężeniu
Drapieżnie zaciskają się
Wokół niewidzialnej przeszkody
I gniotą bezlitośnie papierosa
Twoje ręce
Pieszczą dotykiem lżejszym
Niż łagodny podmuch wiatru
Zachłannie wdzierają się w me włosy
A czasem wiszą z rezygnacją wzdłuż ciała
Twe ręce mowią mi o Tobie.
Odejść
Chciałbym kiedyś móc kochać
Zachłannie - i czekać...
Na koniec... Porzucić.
Wbić cierń w serce
Twoje i moje... i płakać.
Jak dziecko - po cichu.
W królestwie samotności.
I znów czekać
Na miejsce na ulicy,
W którym się spotkamy
Goniąc swe nowe cele.
Móc spojrzeć i stanąć,
I stać w nieskonczoność
Myśląc: To Ty, sprzed lat,
Opuszczona we łzach...
I widzieć błysk oczu,
Tak bliskich, choć czas i życie...
A potem powiedzieć: To Ty,
I odejść.
Łzy w oczach obeschły,
I moje i Twoje.
Więc odejść.
Mrok
Mrok złowieszcze ogniki rozpalił na niebie
I cienie z głębi piekieł wśród czerni migocą,
Więc wracają wspomnienia, kiedy stojąc nocą
Patrzę w ciemność nie widząc - Słuchaj! Wołam Ciebię!
Drżąca ręka w obłędzie; na oczy ją kładę,
O, potężny! - zawołam i milknę w cierpieniu,
O, Absolucie! - krzyknę - Daj przetrwać wspomnieniu!
O, Czasie, ty stań w miejscu! Nie odchodź! - powiadam.
Swą magię wszechpotężną rozwiń, ukaż oczom
I pozwól mi JĄ widzieć, choćby mgłą osnutą,
Pozwól spojrzeć JEJ w oczy, choć chwilę, bo jutro
Znikną czary tajemne, zorze sen rozproszą.
Magia trwa tylko nocą; znasz słowa potężne,
Więc powróć mi JEJ obraz, gdy ciemność króluje.
O, Niepojety! Proszę! - świat w mroku wiruje,
Wysłuchaj, Wszechpotężny! Niechaj noc zwycięży!
Zstępujesz wtedy znikąd; z mroku się wyłania
Twoja postać - skinienie - i dym się układa
W nowe kształty; już widzę, na kolana padam,
Bo przychodzą w ciemności z zaświatów wołania.
A potem z wirującym, kłębiącym się dymem
Zjawia się ciało prężne, na wpół zapomniane
I z rozszalałym sercem, nieruchomy stanę,
Bo widzę
Piersi kształtne, w zmysłowym przegięciu zastygłe
I oczy niezgłębione, przymknięte rozkoszą,
Gdy oddechy w ekstazie myśli gdzieś unoszą,
I ręce wyciągnięte, by uchwycić chwilę.
Wtedy krzyknę - Stań chwilo! trwaj w wieczność odległą!
Bo widzę oczy czarne, nieprzytomne bólem,
Gdy ręce w moją stronę wyciągnięte czule
Nie mogą mnie dosięgnąć. Ach, powiedz - dlaczego?
I ten wyrzut, ta rozpacz, oczy lśniące łzami,
Bo powiedzieć nie umiem słowa tajemnego;
I oczami mnie pytasz, wciąż pytasz: Dlaczego?
Odpowiedzieć nie mogę, choć chwytam rękami,
Szarpię, drapię powietrze przesycone mrokiem,
By mu wydrzeć słów magii tajemnicę straszną;
Więc patrzę tylko niemy, jak JEJ kształty gasną,
Rozpływają się zwolna; idę krok za krokiem,
Żalem swym zaślepiony, niczym błyskiem gromu,
A JEJ oczy wołają: Zostań z wspomnień chwilą!
Zmysły martwe wysiłek ostatni uczynią,
I jeszcze tylko usta cicho szepną: Pomóż.
Magia
Najpierw po niebie szarym przemknie chmur gromada
I zmrok się skondensuje w klarownej purpurze,
A potem, z czasem, zwolna, noc ciemna zapada
I gwiazdy zaczynają podniebne podróże.
Wtedy z piekieł powstają dusze potępione
I zawodząc żałośnie wloką się po ziemi.
Tak więc, nagle, się zdarzy - spojrzą w moją stronę
I zaniosą się śmiechem ustami niememi.
Odejdź maro - zaklinam - przecież nie istniejesz,
To ja cię wymyśliłem w żałosnej głupocie.
Zapadnij się pod ziemię, w gąszcze lasu, knieje,
Zniknij z mej wyobraźni. Znak koła zatoczę,
By odpędzić upiory walczące uparcie,
Gdy ogień przełamuje realną podstawę
I rozczepia swój płomień w bezlitosnej walce,
A dym kłębi się groźnie, by zniknąć niebawem.
Przez opary bladości posępne postacie
Zbliżają się powoli w ponurym milczeniu.
Rozległ sie krzyk żałosny, to dziecko tak płacze;
A ogień moją postać potroił swym cieniem.
Magio! Siło okrutna! - krzyknąłem przez burzę.
Ciebie wzywam na pomoc! przybądź doskonała!
Wy, demony, maszkary, potworne meduzy,
Przybądźcie dziś z zaświatów! Wszak moc moja cała
Was wzywa do seansu, orgii tajnych czarów.
Otoczcie mnie swym kołem, zniszczcie wspomnień zjawy.
Wystąpcie z całą siłą z przepastnych oparów
piekieł wiary wszelakiej, mrocznych głębi sławy.
Oddzielcie mnie od grozy, jaką wieją ciche,
opętane potwory, dzieci poronione.
Choć głosu nie wydają, straszne słowa słyszę,
Słowa oskarżycielskie; szarpię się i bronię.
Nie opuszczajcie mnie! Siłą magiczno-tajemną
Obrońcie przed sumieniem, zostańcie - zaklinam!
Już złowieszcze ogniki za mną i przede mną.
Bez waszego ratunku zmaleję i... zginę.
To wiatr wśród drzew przemyka,
Chyłkiem, spóźniony przechodzień,
A plusk ten, to odgłos strumyka
I szepty kwiatów w ogrodzie.
One szeleszczą nieśmiało,
Schylone się tulą do siebie,
Noc parna tę chwilę wybrała;
Spójrz, szafir rozbłysnął na niebie.
Gałęzie związują się w sploty,
Szmaragdem pokryte są drzewa
I noc namiętnie zaśpiewa
Twe ciało tak blisko w ciemności,
W przegięciu, szaleńczym oddaniu,
I usta, Twe wargi wilgotne,
I słowa: "Kochanie, kochanie..."
Tuż przy mnie rozbłysły Twe oczy
Jasnościa w hebanie zaklętą.
Powieki przymykasz z rozkoszy
I piersi falują zachętą.
Swe wargi rozchylasz bezwiednie
I drżą - spragnione miłości;
"Nie czekaj już dłużej, przyjdź do mnie"
Powtarzasz w zmysłowej radości.
Rękami mą szyję oplatasz,
Jak chwilę radości niepewną
I jeszcze przez moment się wahasz,
I szepczesz: "Kochany, to wieczność..."
Noc śpiewać przestała,
Wiatr ucichł w oddali,
Los liczy gdzieś swoje powroty.
I ręce mrok z brzaskiem
Już sobie podali;
W niebycie zaginął Erotyk.
Wyciągasz swe dłonie;
Spragniona, na próżno już czekasz;
Erotyk w niepamięć bezkresną ucieka;
To koniec...
Byłaś
Byłaś krótkim okrzykiem urwanym w pół słowa,
Falą na tafli morza biegnącą samotnie
Póki mrok jej nie wchłonie - i jak purpurowa
Gwiazda słońca o zmierzchu zgasłaś bezpowrotnie.
To wiatr gałęzie trąca, gdy Cię szukam w lesie.
Pustka wokół zdradziecka, księżycem srebrzona
I echo tylko cicho Twoje imię niesie,
Imię Twoje fatalne w oddali gdzieś kona.
I tylko gwiazdy w rzece błyszczą jak igliwie,
Gdy wpatruję się w wody odchłań tajemniczą,
Jakby w kulę magiczną; modlę się żarliwie,
By móc Cię znów zobaczyć, błysk oczu uchwycić.
A potem nagle - patrzę - stoisz przy mym boku,
Jak rusałka baśniowa, w kwiatach chowasz szyję
I księżyc blask swój sączy na twarzy Twej spokój.
Uśmiechasz się nieśmiało, patrzysz - a więc żyjesz.
Wołam Cię, wiatr liść trącił, cisza odpowiada.
Choć stoisz przy mnie blisko, nie słyszysz ni słowa,
A gwiazd nad Twoją głową kłebi się gromada
I szepczą: Podejdź bliżej, nie będziesz żałować.
Dotykam Cię - nie czujesz - stoisz wciąż w bezruchu
Tak, jakbym chwycił czasu chwilę frenetyczną.
Lecz patrzysz tak uważnie - czyli jednak słuchasz.
Może czekasz, aż drzewa pieśń swą śpiewać zaczną?
Tak daleko Twe myśli, zmysły upragnione,
Chociaż świtu nadejście słychać w grze słowika,
I obraz Twój mętnieje; już przez mgieł zasłonę
Widzę Cię tajemniczą; rozwiewasz się - i znikasz...
Jeśli
Jeśli kiedyś umrę w Twoim sercu,
Przyjdź na grób mój wśród trawy pachnącej.
Tam, w brzozowym gaiku, przy łące,
Tam, gdzie rosną złociste kaczeńce.
Rozkołysze się trawa na wietrze
Przypomnieniem dalekim, zamglonym...
I ten rytm, melodią niesiony.
Ciepłym, letnim niesiony powietrzem.
I szum kwiatów złoconych upałem
W dal popłynie przez ciszę wylękłą.
Tam kaczeńcom marzenia swe dałem,
Gdy w Twym sercu me serce też pękło.
O rogach koźlich rozprawa
Dlaczego koziołek ma rogi?
Pytanie wam zadam takowe;
Rozumiem: powinien mieć głowę
I trzy - powiedzmy - cztery nogi.
Lecz to? Skądżesz ochota na nie?
Najwyżej trykać można nimi,
Lecz szczerze mówiąc - między nami -
po cóż mu rogami trykanie?
Bo sam już kiedyś próbowałem
Tryknąć (bez rogów) w kamienicę.
Pozwólcie, że o skutkach zmilczę;
Grunt, że rozkoszy nie doznałem.
Więc po cóż rogi?...chociaż może,
Gdy mu kozica z innym skacze,
On wonną trawkę rwąc (nieboże)
Ma rogi, by móc być rogaczem?
Smutna
Znów jesteś smutna, płaczesz może,
Tak przykro patrzyć w Twoje oczy.
Zrozum, ten płacz Ci nie pomoże
I tylko serce żal otoczy.
Te dni nerwowe, tyle nocy
W otwartych oczach się odbiło,
I jakby sercu brakło mocy,
Jakby swą siłę już straciło.
I ten wzrok smutny; jak uwięziony
W klatce ptak polny patrzysz na mnie,
I tylko długich rzęs zasłony
Trzepoczą, póki łza nie spadnie.
Widzisz kochana; tak jak sępy
Czychają troski wszędzie wokół.
Uśmiechem uderz w ich zastępy,
Za ich grobami znajdziesz spokój.
Wiesz - las jest szary, lecz z oddali;
Podejdź więc bliżej - to niewiele,
Wtedy barw tęczą się zapali,
Usłyszysz ptaków wdzięczne trele.
Spójrz obok siebie - czy nie widzisz?
To ja tu stoję, tuż przy Tobie,
A tam na grzybie krasnal siedzi,
Łzą rosy pije Twoje zdrowie.
A ja dla Ciebie Dobro stworzę
I nim w oddali gwiazdy zgasną,
Uklęknę przed nim i poproszę:
Daj memu Szczęściu uśmiech jasny.
Domek
Chciałbym mieć kiedyś mały domek,
Wsród kwiatów złotych, w ciepłej ciszy.
I dużo, dużo róż czerwonych,
I cień przyjazny starej gruszy.
W ogrodzie moim bym postawił
Stolik, dwa krzesła wsród zieleni,
By móc się wtopić w zapach trawy,
W ich źdźbła soczyste, wiatru tchnienie.
Wokoło brzmiałby cichy koncert
Grających trzmieli, śpiewu ptaków,
I patrzyłbym spod sennych powiek,
Jak moje Szczęście śpi wśród kwiatów
Mój syn
Mój syn miałby może oczy Twoje...
Nie wiem, mnie wtedy nie było;
A teraz - spójrz - znów przed Tobą stoję,
Wspominam naszą dawną Miłość.
Mój syn miałby też Twoje usta,
Soczyste niczym słodki owoc.
Mnie tam nie było - siedzisz płacząc,
Wiem - pozostała tylko pustka.
Nie płacz, to przecież już minęło,
Przeszłość to tylko zjawa krucha.
Teraz uśmiechnij się, posłuchaj,
To muzyka płynie nad ziemią.
Popatrz - łzy z twarzy Twej ocieram,
Oczy ocieram z rosy lekkiej.
Chodź bliżej - nasz syn do nas nieraz
W marzeniu sennym się uśmiechnie.
Przeszłość
Przeszłość powraca zogniona wspomnieniem,
Jak bumerangu lot uchwycony.
Widzisz obrazy, wyblakłe cienie,
Wciąż nadchodzące, żywe na nowo.
I wtedy nagle - stajesz w rozterce,
Bo wybrać trzeba, znów postanowić.
I rozszalałe tłucze się serce;
Próżno go pytać - nie masz go w sobie.
Więc patrzysz tylko, jak przed oczami
Wygasłe sceny blaskiem rozbłysną
I porównujesz je z pragnieniami
Powierzonymi gorącym zmysłom.
I to pytanie, jak straszna zmora
Ciąży na piersi, za serce szarpie,
I szepczesz cicho: Ach, Boże, poradź!
Powiedz, co lata te były warte!
A nocą patrzysz w kamienne niebo
Rozbieganymi słane gwiazdami,
Czując się małym kamykiem jeno
Gdzieś zawieszonym w wiecznej odchłani.
I jak brak wody rodzi pragnienie,
Tak ty udręką gnany uparcie,
Pragniesz - ot - w senne zapaść marzenie,
By szukać ulgi w cichym bezwładzie.
Lubię
Lubię patrzyć na Ciebię, gdy siedzisz schylona
przy stole, lub gdy stoisz przy mnie,
albo, gdy wiatr rozwiewa Twe włosy na ramionach
i porywa ze sobą Twe imię.
Dłonią po czole wodzisz w mglistą dal wpatrzona,
włosy odgarniasz nerwowo;
I wtedy właśnie chciałbym wtulić Cię w ramiona,
szczęśliwą, różaną, sierpniową.
Nie lubię
Ja Cię wcale nie lubię, wcale,
ani dniem, ni noca burzliwą,
tak w ogóle, nawet na palec,
Cię nie lubię i nie lubiłem.
Gdy jedziemy pociągiem - nie lubię,
gdy w Opolu gości nas Zocha
też nie lubię, bo ja Cię wtedy
Miła tak bardzo, tak bardzo kocham.
Kobieta
Kobieta jak kwiat zwiewny - pachnąca, różowa,
rano płatki rozchyla, wieczorem je chowa.
W lecie raduje oczy figurą szczęśliwą,
wabi nas swym urokiem - w końcu więdnie zimą.
Wiec dlatego panowie, szukałem, znalazłem
mały żółty kwiatuszek pośród mrocznej czerni.
Tulę teraz do piersi ze sciśniętym gardłem
mój jedyny, radosny, cichy Nieśmiertelnik.
I znów
I znów przychodzą do mnie nocą
Wspomnienia, jesienno-żółte liście.
Błyskiem złotawym zamigocą,
W mroku rozdzwonią się srebrzyście...
Te dni z przedwczoraj, choć odległe,
Choć mgła opada coraz gęstsza,
Widać, i znów w nich spostrzegłem
Me Szczęście, moje dwa Szczęścia...
Szczęście
Świat ma swoje prawa niezmienne,
Iż równowagę musi zachować,
I jak tylko pamięcią sięgnę,
Dowody na to znajdę od nowa.
Nie trafiłem - jak wiesz już - w totka,
Nie spadła mi z nieba wygrana;
Za to jest przy mnie ma żona słodka,
Ciepła, miła i bardzo kochana.
Po co mi szczęście w loterii,
Na losu niełaskę się krzywić;
Niech jedno życzenie się spełni:
Być z Tobą zawsze szczęśliwy!
Dla mojej żony
w rocznicę ślubu
Chodź
Chodź, przytulić chcę Cię do siebie,
Ucałować Twe oczy zielone,
I tak dobrze czuć się jak w niebie,
Tulić słodką, kochaną mą żonę.
Tyle lat minęło nam razem,
Wciąż w miłości, choć los nie żartuje,
Swe uczucia dziś chcę Ci wyrazić,
Pocałować i szepnąć: Dziękuję.
Samotność
Ty w samotności się tam nurzasz,
„Ersatz“, jak mawia mój przyjaciel.,
Mnie tu samotność dni wydłuża;
Więc, może zróbmy to inaczej?
Jak z mroków nocy się wyłania
Myśl taka i w mej głowie gości:
Uściskiem długim powitania
Zneutralizować samotności!
Żal
Skąd przyjechałeś? Gdzie został Twój świat?
W noc opuszczałeś ten kraj umęczony.
I tylko Ci żal ścisnął serce za miastem uśpionym,
A może też tylko żałowałeś straconych już lat?
I tylko Ci ...
Wioski mijałes, rozmywał się szlak.
Na nowe życie, w ten raj wymarzony.
Czy opadł Cię lęk, że nie wrócisz już więcej do domu?
Czy grałes chojraka, czy jechałeś, by podbić ten świat?
Czy opadł Cię ...
Dusza Twa polska, słowiański Twój dziad,
Nie zniszczysz muru, choć wzrok rozogniony.
To przecież nie tu całowałeś swa pierwszą wyśnioną,
Nie tutaj marzyłes, to nie tutaj uczyłeś się śmiać.
To przecież nie ...
Ty ciągle szukasz, zostawić chcesz ślad.
Chcesz mieć dla siebie Twój kraj wytęskniony.
Za morzem jest ląd, może wyrwiesz się w podróż szaloną?
A może zostaniesz, może zapał radosny już zgasł?
Za morzem jest ...
Nie znasz spokoju, wciąż nęci Cię dal.
Przygoda woła w noc śniegiem iskrzoną.
Chcesz wartość swą znać, chcesz swe życie rozpocząć na nowo,
Czy będziesz miał siłę, czy nie znuży przedwczesny Cię żal?
Chcesz wartość swą ...
Świat jest szeroki, dróg wije się pas.
Czy ruszysz znowu - wędrowna istota?
To przecież Twój dom, stara matka, co zwie się Europa,
Ty tutaj zostaniesz, tu zatęsknisz za Polską nie raz.
To przecież Twój ...
Czoło do góry, podźwignij się z trosk!
Rozterka serce już dość naszarpała.
Bo czego Ty chcesz? Śpiewać hymny na cześć Generała?
Czy może go opluć za niepewny niemiecki swój los?
Bo czego Ty ...
Nie Twoje to sprawy, niewiele też wiesz.
Zostaw to wreszcie, nie Tyś tu wybrany.
Rzuć drzewa na stos, popatrz, żółte płomienie pełzają,
Dziś wódka przyjaciel, w żyłach burzy powoli się krew.
Rzuć drzewa na ...
Ach, tak na sanie, na konia byś wsiadł.
Z pod kopyt lecą gwiazd zimnych miliony.
Już mąci się wzrok, i ten taniec iskierek szalony...
Ach, przestań już gadać, chodź, wypijmy po polsku do dna.
Coś tam szumi, coś tam stuka,
Przemknął pociąg, zawierucha,
Tory dudnią głucho,
Świst wypełnił ucho,
Jaka straszna siła,
Krew zastyga w żyłach!
To ze stali, to z żelaza,
Och, jak pędzi, aż przeraża,
Dech w piersiach zatyka,
Krajobraz umyka,
Jak jaszczurka chyża,
Ekspress do Paryża!
A w przedziale, na poduszkach,
Siedzi młodzian, Jan Pietruszka,
Walizki ze sznurkiem,
Wciśnięte na półkę,
Dobrze uwiązane.
Jaś jedzie w Nieznane!
Zapach wódzi się ulatnia,
Przedwczorajsza myśl ostatnia
Zastygła na czole.
Hej, oko sokole!
Dokąd droga wiedzie?
Młodzian w Niemcy jedzie!
Pełna warga, uśmiech lisa,
Jeden we wsi umiał pisać.
Stwierdzili we gminie,
Jakiś Inteligent,
Lecz klasowe rysy,
Zrobili sołtysem!
Parę razy się podpisał,
I już wioska mu za cicha.
Więc przemyślał sprawę,
Raz kawa na ławę,
Myśl jasna kiełkuje:
Na wsi się zmarnuję!
A w Warszawie same kmioty,
Nie pomyślał tam nikt o tym,
Chociaż to logiczne,
Jak partii wytyczne:
Jasia talent czysty
Postawić w ministry!
Głupie ludzie, szkoda słowa!
Oj, nie dopcham się do żłoba.
Trzeba się wycwanić,
Pryskać już z tych granic,
Gdzie indziej mnie kupią,
Was będę miał w d...!
Oglądałem przecież w kinie
Film wojenny o dziewczynie,
Co miała chłopaka,
A ten choć pokraka,
Nawet po pół litrze
Wkopał Niemcom chytrze!
Tłuki Niemcy, sam pan powiedz,
Każdy głupi gestapowiec,
Choć Grundiga mają,
To się nie wyznają.
Ni jeden, ni drugi
„Chrząszcza“ nie wymówi!
Czoło Jasia się ożywia,
Twarz jaśnieje mu szczęśliwa:
Już ja dam im szkołę,
Będę profesorem,
Co mi po maturze,
Polak zawsze w górze!
Obce kraje to nie strachy.
Znowu łyknę sobie z flachy.
Jak ciepło i miło!
Tyle we mnie siły!
Jasiu się szykuje,
Wnet świat zawojuje!
Masz tak jak ja...
Złam tę zasadę Złam tę zasadę Złam tę zasadę
Złam tę zasadę
Ech to tylko pijane echo
Rozbij echo na atomy atomy atomy atomy
NA ATOMY!!!
Wolny naród Ciemny naród
Świńska koalicja
Bruk i brukowce, slumsy i banki
My i policja
Jest wysokie bezrobocie
Niskie są wieżowce
Sól z ziemi marnej
Czarne owce z miasta Manowce
W tym kraju są zasady
Ten kraj ma to w zwyczaju
Równo ścinać wszystkie głowy wystające zza połowy
Mam fatalne maniery
Koszmarne mam zwyczaje
Lecz kiedy grają tego kraju hymn
Ciągle jeszcze mi staje
Wiem, że nie spotkamy się w niebie
Czy można to nazwać pechem
Com ja Poznaniowi uczynił
Pytam się z uśmiechem
Pstrykam w oko prorokom
Petem gaszę żale
Ponoć wiesz o mnie wszystko
Chociaż nie znasz mnie wcale
Masz tak jak ja w tylu miejscach poklejone serce
Aksamit i Dynamit
Marchef w Butonierce
Nasze serca mylą ich radary...
Żyję tylko po to by napierdalać warszawiaków )
Prawie każdy z Warszawy jest na głowie swej kulawy
A najbardziej komercyjny jest pies policyjny
Zaś słynni bardowie są tylko w Krakowie
Kawiarniana spowiedź
Popowy jest też papież gdy błogosławi macierz
A najdłużej zawsze jest tu Ten Kto Ma Z Tyłu Sceny Tlen
Kiedy nie ma Ciebie,
Smutno płynie czas.
Nie ma gwiazd na niebie,
Nawet księżyc zgasł,
Ciągle pada deszcz,
Wolniej krąży ziemia,
Płaczą gałęzie drzew.
Kiedy Ciebie nie ma,
Smutek pada cieniem
Na pola i lasy.
Kiedy nie ma Ciebie,
Nie ma słów Twoich.
Są Tylko marzenia,
tak podobne do moich.
Czekam, bo tesknię,
tęsknię, bo kocham,
kocham, bo żyję,
żyję, bo mam dla kogo...
Aby każdy dzień był szczęśliwy,
aby niósł kosz pełen wrażeń,
aby smutek nie był zdradliwy,
ale pomagał w spełnianu marzeń...
|
|
|
|
|
|
|
 |
|
ciekawe ile wytrzymasz |
|
|
|
|
|
 |
|
Szukaj szkoły |
|
|
|
|
|
|
Nasza prezentacja w informatorze - Wiersze. |
|
|
|
Witam Cie i wszystkich odwiedzajacych ta stronke!!... 16402 odwiedzającyZapraszam ponownie;))) |